Chief do zadań specjalnych – krótka historia modelu 340B

Wystawa zabytkowych motocykli w Muzeum Hutnictwa Cynku Walcownia skrywa wiele wyjątkowych modeli, które odcisnęły znamię na kartach światowej motoryzacji. Wśród nich obecne są stare motocykle wojskowe, takie jak Harley – Davidson 42 WLA, czy Indian Chief 340B, nad którym się dziś pochylimy.

Rok 1940 przyniósł dla firmy Indian ogromne zmiany. Europa była już pogrążona w wojnie, a Stany Zjednoczone – choć jeszcze neutralne – zaczęły przygotowywać się do możliwego udziału w konflikcie. Indian, obok Harleya-Davidsona, otrzymał zamówienia na motocykle dla armii.

Indian zdecydował się na stworzenie motocykla na bazie sprawdzonej, bezawaryjnej konstrukcji – legendarnego Indian Chiefa. I to właśnie na bazie cywilnego Chiefa powstaje Indian Chief 340B – ciężki motocykl wojskowy z silnikiem V-twin o pojemności 74 cali sześciennych (1213 cm³). Wyróżniał się nową, solidniejszą ramą z tylną amortyzacją typu plunger oraz prostszymi, odchudzonymi błotnikami, bardziej dostosowanymi do frontowych warunków.

340B powstał dla armii amerykańskiej, francuskiej (przed kapitulacją w roku 1940) i brytyjskiej (w ramach programy Lend – Lease) – łącznie wyprodukowano ok. 10 tys. sztuk. Chief był solidną konstrukcją opartą na sprawdzonym silniku. Dodatkowym udogodnieniem była możliwość montażu bocznej przyczepki. Wersje francuskie posiadały również prędkościomierz wyskalowany w km/h.

Indian 340B był dla marki zarówno sukcesem, jak i ciężarem. Maszyna była mocna i efektowna, ale zbyt duża i ciężka, by w pełni sprawdzić się w trudnych warunkach frontowych – żołnierze często preferowali lżejsze motocykle terenowe. Mimo to jego rola była nie do przecenienia: służył do transportu, patroli i łączności, a fakt, że był wykorzystywany przez aliantów i Niemców, nadał mu status unikalnego wojennego świadka.

Omawiana maszyna pozostaje dziś białym krukiem wśród kolekcjonerów. Każdy zachowany egzemplarz to nie tylko motocykl, ale także opowieść o czasach, w których maszyny na dwóch kołach współtworzyły historię światowych konfliktów. 340B jest dostępny w pełnej okazałości na wystawie stałej motocykli amerykańskich udostępnionej zwiedzającym Walcownię Cynku. Podziwiać go można od wtorku do piątku w godz. 10.00 -16.00 oraz w weekendy od godz. 10.00 do godz. 18.00 przy obecności pozostałych legend motoryzacji będących częścią wystawy Muzeum Hutnictwa Cynku Walcownia w Katowicach-Szopienicach. Serdecznie zapraszamy!

Ołowica w Szopienicach

Wiedza społeczna na temat ołowicy rozprzestrzeniającej się wśród pracowników huty, a także dzieci jest ciągle nikła, zdawkowa – nie współgrająca z rozmiarami problemu który przez ponad wiek powodował spustoszenie wśród mieszkańców Szopienic, Burowca i okolic.

Ołowica, czyli zatrucie ołowiem powodujące osłabienie, bezsenność, brak łaknienia, zaburzenie widzenia i uszkodzenia wewnętrznych narządów ciała. Uszkodzeniu często ulegało również funkcjonowanie układu nerwowego. Nieleczona choroba prowadziła do zgonu, lub trwałej niepełnosprawności.

Problem występował w regionie od samego początku istnienia hut cynku i ołowiu, czyli od roku 1834 (powstanie huty „Wilhelmina”). Narastał wraz z ekspansją cynkowego przemysłu w Szopienicach – w 1900 r. szopienickie huty zatrudniały łącznie 2124 robotników. Większość z nich dożywała maksymalnie 50 roku życia. W roku 1912 powstała największa huta cynku ówczesnej Europy – Huta Uthemanna w której dominował ciężki, ręczny i uciążliwy dla środowiska proces produkcji. Walkę z ołowicą podejmowano już w międzywojniu – na Roździeniu stworzono szpital dla robotników, w którym pracę rozpoczął Edmund Gryglewicz – człowiek, który jako pierwszy pochylił się nad problemem ołowicy wśród hutników.

W latach siedemdziesiątych (okres w którym zaczęto zwracać uwagę na zatruwanie środowiska) Huta Metali Nieżelaznych zatrudniała ponad 5 tys. pracowników – wszyscy oni w większym, lub mniejszym stopniu byli narażeni na działanie ołowicy. W rejonie Szopienic, Burowca i Mysłowic żyło wówczas około 25 tys. mieszkańców. Najmocniej narażeni na działanie ołowiu byli ludzie zamieszkujący w bezpośredniej bliskości hut – na nieszczęście kolonie robotnicze najczęściej powstawały tuż przy nich (np. kolonia robotnicza Wilhelmina).

Do lat 70 XX w. myślano jednak że na ołowicę chorują wyłącznie hutnicy pracujący przy piecach – nie zdawano sobie sprawy że na zatrucie w równym stopniu narażone były również dzieci. Dzięki staraniom m.in. doktor Jolanty Wadowskiej-Król zaczęto zwracać uwagę na ten przerażający problem i stopniowo go likwidować. Postać niezłomnej „doktórki od familoków”, jak nazywano Wadowską-Król, to przykład lekarskiego heroizmu w walce o życie najmłodszych. Na przełomie lat 70 i 80 XX w. zaczęto unieruchamiać Hutę Uthemanna, a przez następne dwie dekady wyłączano najbardziej szkodliwe oddziały huty ostatecznie kończąc jej żywot w 2002 r.

Muzeum Hutnictwa Cynku ,,Walcownia” znajduje się w budynku dawnego oddziału Huty Metali Nieżelaznych. Oddział ten przez lata słynął jako jeden z „bezpieczniejszych” – to właśnie do Walcowni odsyłani byli hutnicy u których zdiagnozowano poziom ołowiu przekraczający ustalone normy. Jako obiekt muzealniczy znajdujący się na byłym terenie huty czujemy obowiązek przekazywania wiedzy o tamtych wydarzeniach – wraz z upamiętnieniem ofiar i przybliżeniem sylwetek ludzi którzy podjęli walkę z „niewidocznym trucicielem”.

Maszyny parowe w Muzeum Hutnictwa Cynku WALCOWNIA

Maszyny parowe, które można zobaczyć w Muzeum Hutnictwa Cynku ,,Walcownia” zostały wyprodukowane w 1904 roku przez Wilhelmshütte A.G. bei Sprottau, w Szprotawie. Jedna maszyna parowa była w stanie wykręcić moc 250 KM – co przekładało się na od 25 do 36 obrotów koła zamachowego na minutę. Każda maszyna parowa napędzała walcarkę za pomocą wału, na którym zamontowane było koło zamachowe o średnicy 7 metrów i ciężarze 30 ton.

Wejście na halę maszyn parowych (,,maszynownię”) było możliwe tylko dla maszynisty, jego dwóch pomocników oraz kobiet zajmujących się ich cykliczną konserwacją. Pracownicy z hali nie mieli na nią wstępu. Chodziło tu przede wszystkim o względy bezpieczeństwa, maszyny nie były odpowiednio zabezpieczone przed „ludzką ciekawością”. Pracowały do samego końca w roku 2001. Początkowo zasilane były parą z kotłowni znajdującej się przy Walcowni, natomiast od lat 70 XX w. para dostarczana była z położonej nieopodal Elektrociepłowni.

Dziś maszyny parowe milczą – mają do tego prawo po ponad stuletnim, nieprzerwanym wysiłku. Są odpowiednio zakonserwowane, a także pozostają pod stałym nadzorem pracowników technicznych. I w takiej formie mogą je Państwo podziwiać w Muzeum Hutnictwa Cynku ,,Walcownia” podczas oprowadzania z przewodnikiem. Widok maszyn parowych z początku XX w. (a stylistycznie nawet z XIX w.) to niesamowita gratka dla fanów industrialu i zabytków techniki. Zapraszamy do naszego muzeum!